jak wyglada zycie w areszcie
Jesień, niezależnie od miejsca – wygląda pięknie. To, co zwraca uwagę, to fakt, że, mimo że w Korei Północnej nie stwierdzono oficjalnie żadnego przypadku zachorowania na koronawirusa, mieszkańcy widoczni na zdjęciach noszą maseczki. Te zdjęcia oraz niepokojące doniesienia sygnalistów z Korei Południowej sugerują, że
"Nasze dzieci były podekscytowane każdym wyjazdem. Byliśmy już w stanach Idaho, Wyoming, Nebraska, Kolorado, Dakota Południowa, Illinois, Wisconsin, Minnesota, Kentucky i Indiana" – zdradziła Whitney w jednym z wywiadów. "Najlepszą rzeczą jest podróżowanie i obserwowanie, jak nasze dzieci doświadczają nowych rzeczy.
Możliwe objawy po usunięciu prostaty. WYSIŁKOWE NIETRZYMANIE MOCZU: wydalanie moczu podczas kaszlu, śmiechu, kichania, a nawet ćwiczeń na siłowni jest niestety częstym skutkiem ubocznym usunięcia prostaty. Przyczyną jest nieprawidłowa praca zwieracza kontrolującego mocz występująca po wycięciu gruczołu krokowego.
Ze wstydem przyznaję teraz, jak niewiele wiem o łamaniu praw człowieka na świecie. Ciężko jest zagłębić się w ogrom cierpień, jaki nasz świat serwuje jego mieszkańcom, a co gorsza, jaki ludzie serwują ludziom. Można wsiąknąć, utopić się w morzu smutku. Tutaj pod spodem, jak i w prawej kolumnie bloga jest baner Unicefu.
Trudności w nawiązywaniu przyjaźni. Osoby autystyczne mogą mieć trudności z nawiązywaniem kontaktów z innymi i zawieraniem przyjaźni. Może to wynikać z tego, że wolno im zrozumieć sygnały społeczne, a ich własne zachowanie może wydawać się innym dziwne. Różne osoby z autyzmem mają różne poziomy trudności w tym obszarze.
Dr Steffen Single Kirchheim Unter Teck. Tak Sławomir Nowak żył w areszcie. Kąpiel raz na kilka dni, woda przez 8 minut... Data utworzenia: 12 kwietnia 2021, 10:30. pobudka i czas na umycie zębów apel poranny... Jest więcej punktów w harmonogramie dnia aresztu na warszawskiej Białołęce. Były minister transportu Sławomir Nowak (46 l.) wychodzi z aresztu, w którym spędził długie miesiące. Oskarżony o korupcję i łapówkarstwo na Ukrainie, oczekuje na proces. Były szef więziennictwa Paweł Moczydłowski opowiada w Fakcie, jak wyglądało życie w areszcie. Tak Nowak żyje w areszcie Foto: Reporter, / . Sławomir Nowak, przyzwyczajony do wystawnego życia „złoty chłopiec PO”, musiał przystosować się do twardych zasad regulaminu aresztu na Białołęce. – „Białe kołnierzyki” nie są przystosowane do trudów życia w areszcie. Brutalne bandziory lepiej znoszą zamknięcie – mówił Faktowi były szef więziennictwa Paweł Moczydłowski (67 l.). Przeczytaj o tym, dlaczego sąd wypuścił Nowaka Prysznic 2 razy w tygodniu Zobacz także Kiedyś pachnący drogimi perfumami, elegancki dandys wiódł surowe życie aresztanta. Kąpiel pod prysznicem przysługiwała mu tylko dwa razy w tygodniu, z tym że woda leci tam zaledwie przez 8 minut. Raz w tygodniu aresztantom wymienia się bieliznę osobistą i ręczniki, a zgrzebną pościel co dwa tygodnie. Jeśli chodzi o luksusy, to regulamin przewiduje, że osadzony może dostać do celi telewizor, ale tylko wtedy, jeśli zgodzi się na to prokurator i dyrektor placówki. Odbiornik może mieć najwyżej 19 cali i zablokowany dostęp do telegazety. Do woli za to osadzony może czytać książki z biblioteki i robić pompki w celi. – Areszt psychologicznie jest gorszy od więzienia – tłumaczy nam Paweł Moczydłowski. – Osadzonego złapano za rękę, ale jeszcze jej nie ucięto. Więc on siedzi, myśli o wyroku, martwi się o swoją sprawę, jest skoncentrowany, odbywa ze sobą psychologiczną walkę – tłumaczy były szef więziennictwa. Uroki aresztu Areszt stosuje się z racji poważnych – kontynuuje Moczydłowski. – To znaczy osoba podejrzana nie powinna, zdaniem prokuratury, przebywać na wolności, bo jest poważne przestępstwo z artykułu, który przewiduje wysoką karę. To znaczy, że w podejrzanym może zrodzić się jakiś motyw ucieczkowy albo próba wpływania na świadków, albo próby utrudnienia śledztwa. W trudnych czasach wraz ze wzrostem przestępczości i z zaostrzaniem polityki kryminalnej, niestety, areszt stosuje się również jako areszt wydobywczy, czyli próba osadzenia w areszcie na dłuższy czas ma na celu rozmiękczenie osoby podejrzanej. Żeby była skłonna do współpracy z organami ścigania – kończy Moczydłowski.. Do siermiężnej codzienności za kratkami były minister w rządzie Donalda Tuska musiał przywyknąć. Teraz sąd wypuścił go na wolność, ale to nie znaczy końca kłopotów. Nowaka czeka jeszcze proces. A oto plan dnia w areszcie na Białołęce: pobudka i czas na umycie zębów apel poranny śniadanie Ok. czas na spacer obiad kolacja apel wieczorny cisza nocna. /5 Tak Nowak żyje w areszcie Damian Burzykowski / Sławomir Nowak był szefem ukraińskiego zarządu dróg /5 Tak Nowak żyje w areszcie Jacek Domiński / Reporter W takiej celi na Białołęce siedzi Sławomor Nowak /5 Tak Nowak żyje w areszcie Tomasz Ozdoba / Areszt śledczy na Białołęce /5 Tak Nowak żyje w areszcie Nowak został zatrzymany w lipcu 2020 /5 Tak Nowak żyje w areszcie Tomasz Ozdoba / Areszt na Białołęce Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie historie znajdziecie tutaj. Napisz list do redakcji: List do redakcji Podziel się tym artykułem:
Nie łatwo dziś wytłumaczyć, jak się żyło w PRL-u. Gdybyśmy jednak mogli cofnąć się w czasie powiedzmy do roku 1975 i zajrzeli do mieszkania przeciętnej polskiej rodziny, pewne rzeczy na pewno zwróciłyby naszą uwagę. Byłyby to eksponowane z dumą, luksusowe dobra, przywożone z krajów tzw. demokracji ludowej. *Tekst powstał w ramach wspólnego cyklu Deutsche Welle i Newsweek Polska. #CzasSolidarności. Więcej o cyklu dowiesz się na końcu artykułu. *** Wśród nich na poczesnym miejscu znalazłyby się znakomite produkty z Niemiec Wschodnich: kawa, pieprz, słodycze – ach, te żelki! Robot kuchenny dla mamy. Kolejka Piko dla syna. Płyta Beatlesów firmy Amiga dla córki. A pod blokiem, kto wie, może nawet błyszczałby w słońcu nowiutki trabant taty? Albo, gdybyśmy przenieśli się w lata osiemdziesiąte, marzenie każdego chłopaka – motorower Simson? Każdy sąsiedni kraj miał swoje atuty, deficytowe towary, których nie można było zdobyć w polskich sklepach. Trzeba było po nie pojechać, najlepiej zabierając na wymianę rzeczy, których z kolei tam brakowało. Wszystkie „demoludy”: Niemiecka Republika Demokratyczna, Czechosłowacja, Węgry czy Polska, cierpiały bowiem na tę samą chorobę, wynikającą z podporządkowania komunistycznej Moskwie. Ta choroba nosiła nazwę RWPG - Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej. I objawiała się tym, że radzieccy towarzysze decydowali o tym, jakie gałęzie gospodarki rozwijać w bratnich krajach. Polsce przypadły węgiel i stal, więc przez kilkadziesiąt lat rodzimi komuniści inwestowali w przemysł ciężki, zaniedbując produkcję dóbr codziennego użytku. Im więcej fedrowano węgla i wytapiano stali, tym trudniej było zdobyć takie luksusy, jak pieprz, albo kupić porządne buty. Ale Polak potrafi. Skoro państwo nie potrafiło ani wyprodukować poszukiwanych towarów, ani sprowadzić ich w takiej ilości, by nie trzeba ich było kupować „spod lady”, ludzie wzięli sprawy we własne ręce i sami zaczęli je przywozić. I tak Polacy odkryli NRD. Z początku, przez pierwsze powojenne ćwierćwiecze, mało kto jeździł do Niemiec wschodnich. Nawet moi krewni z Lubania, miasta tuż przy granicy niemieckiej, znali ten kraj głównie z opowieści znajomych. Wszystko zmieniło się w 1972 roku, gdy ówcześni komunistyczni przywódcy, Edward Gierek i Erich Honecker, otwarli granicę. Od tej pory można było ją przekraczać na dowód osobisty. Wujek był kierowcą autokaru, woził wycieczki do Niemiec. Ile razy się widzieliśmy, u wujostwa czy u nas pod Warszawą, opychaliśmy się przywiezionymi przez niego bananami i pomarańczami. To były czasy, kiedy pomarańcze jadło się raz w roku, w Boże Narodzenie! Wujek opowiadał masę anegdot, z których niestety zapamiętałem niewiele, bo zawsze w najciekawszym momencie rodzice kazali mi iść spać. O Polakach, którzy jechali na drugą stronę w najgorszych butach, a wracali w adidasach czy salamandrach. O zabawach w chowanego z celnikami, którzy przetrzepywali bagaże podróżnych w poszukiwaniu złota. Przemyt złota to już była wyższa szkoła jazdy – kupowało się je od żon radzieckich oficerów, których tysiące stacjonowały wtedy w NRD. Oczywiście nie za pieniądze, bo te nie miały większej wartości. Tylko za towary poszukiwane w Niemczech Wschodnich, np. nylonowe bluzki. Bonanza skończyła się w 1980 roku. Gdy w Polsce wybuchła Solidarność, Niemcy zamknęli granicę. Ale do tej pory miliony Polaków wiedziały już z własnego doświadczenia, że w NRD żyje się znacznie lepiej niż w PRL-u. A kto sam nie miał okazji się o tym przekonać, ten mógł popatrzeć, jak to w tym NRD wygląda, oglądając co tydzień kolejny odcinek „Telefonu 110”. To był serial kryminalny, wprawdzie nie tak dobry, jak „Kojak” czy „Colombo”, ale przynajmniej można było popatrzeć, jak ludzie za Odrą żyją, jak się ubierają. A to przecież nie był żaden Zachód, tylko NRD! Z tego płynął prosty wniosek, że polskie komuchy to jakieś wyjątkowe patałachy. W takim NRD czy w Czechosłowacji ludzie zajadali się kiełbaskami, popijali piwem, a u nas to już nawet cukier był na kartki. O ile Czechom można było wybaczyć, że żyją lepiej niż my, to jednak trudno było bez emocji znosić przewagę Niemców wschodnich. Przecież oni przegrali wojnę, a mimo to, nawet pod sowiecką okupacją, potrafili zbudować całkiem sprawną gospodarkę i produkować rzeczy, o jakich nam się nie śniło. Łatwo dziś śmiać się z trabanta, ale myśmy w tamtych czasach produkowali syrenki. Kto był w Berlinie czy Dreźnie i miał okazję odwiedzić prywatne mieszkania, ten widział, że są nie tylko większe, niż polskie klitki w blokach, ale też staranniej wykończone. Która kobieta nie marzyła o enerdowskim szamponie i kosmetykach? Przecież w Polsce w latach osiemdziesiątych trudno było dostać nawet papier toaletowy! Powodów do kompleksów mieliśmy tyle, że trzeba było je sobie jakoś zracjonalizować. Często więc mówiono o Niemcach, że są posłuszni jak roboty, pozbawieni fantazji i zmysłu improwizacji, wszystko mają wymierzone i zaplanowane tak, że bez rozkazu nawet nie drgną. Ten stereotyp był bardzo mocny, podobnie jak przekonanie, że niemiecki jest najbrzydszym językiem na świecie. W tamtych czasach mało kto w Polsce uczył się niemieckiego, w liceach, do których uczęszczała zresztą tylko znikoma część młodzieży, uczono przede wszystkim rosyjskiego i angielskiego. W związku z tym bariera obcości była wyjątkowo mocna. Polacy tak naprawdę wiedzieli o Niemczech wschodnich niewiele, i na ogół nie chcieli dowiedzieć się więcej. Komunistyczne władze w krajach Europy Wschodniej celowo utrudniały kontakty z sąsiadami. W latach osiemdziesiątych propaganda w NRD, Czechosłowacji i na Węgrzech wykreowała wizerunek polskiego nieroba, któremu nie chce się pracować, wciąż by tylko strajkował. Albo handlował na czarnym rynku. I pił wódkę. Ten negatywny stereotyp padł na podatny grunt i okazał się bardzo trwały; funkcjonował jeszcze wiele lat po upadku komunizmu w 1989 roku. Jednocześnie tamtejsze władze robiły, co mogły, by nie dopuścić do rozpowszechniania informacji o rzeczywistej sytuacji w Polsce. Przykład Solidarności mógł być zaraźliwy. A wielu enerdowców czy Czechów, którzy mieli okazję odwiedzić Polskę w latach siedemdziesiątych czy później, po zniesieniu stanu wojennego w 1983 roku, zdawało sobie sprawę, że wprawdzie Polacy żyją gorzej niż oni, ale za to cieszą się większą swobodą. Że nie boją się mówić, co myślą. I że krytyczny stosunek do komunistycznych władzy cechuje tak naprawdę wszystkich, włącznie z członkami rządzącej PZPR. W powszechnym przekonaniu Służba Bezpieczeństwa nie była tak sprawna, jak enerdowska Stasi, nie potrafiła tak bezwzględnie inwigilować i prześladować swoich ofiar, ani stworzyć równie rozległej sieci tajnych współpracowników i informatorów. W rzeczywistości nie ustępowała wiele Stasi czy czechosłowackiej bezpiece, natomiast miała trudniejsze warunki działania. Polacy, w przeciwieństwie do Niemców czy Czechów, mają wyjątkowo długą tradycję buntowania się przeciwko władzy. Każdej władzy, zarówno narzuconej z zewnątrz, jak i rodzimej, która uzurpuje sobie zbyt wiele uprawnień. Prawdopodobnie wynika to z przyjętego przez Polaków, bez względu na pochodzenie społeczne, etosu szlacheckiego. Był on podstawą propagowanego pod zaborami przez polskie elity wzoru tożsamości narodowej, a jego najważniejszą cechą jest umiłowanie wolności, zarówno politycznej, jak i osobistej. Krótko mówiąc, Polak nie znosi, jak ktoś mu coś każe, albo czegoś zabrania. Traktuje to jak zamach na swoją godność. Ten kod kulturowy znacznie utrudnił komunistom zaprowadzenie w Polsce takiej dyktatury, jak w NRD, ale to nie znaczy, że im to uniemożliwił. Przyjęła ona po prostu inną formę, w której należało uwzględnić specyfikę narodową Polaków. A także sięgnąć do innego zasobnika przyszłych milicyjnych kadr. W Polsce, w przeciwieństwie do Niemiec czy Czechosłowacji, ruch komunistyczny przed wojną był wyjątkowo słaby, a wielkoprzemysłowa klasa robotnicza nieliczna. Dlatego tzw. utrwalaczy władzy ludowej rekrutowano przede wszystkim spośród chłopów, którzy w wyniszczonym podczas okupacji kraju stanowili zdecydowaną większość populacji. Wprawdzie w budzącym grozę stalinowskim aparacie represji kluczowe stanowiska zajęli towarzysze z komunistycznym, bądź partyzanckim stażem, ale zdecydowaną większość ich podwładnych stanowili przeciętni młodzi ludzie, którzy nie mieli najmniejszych oporów, by służyć nowej władzy. Urząd Bezpieczeństwa, Informacja Wojskowa, Korpus Bezpieczeństwa Wojskowego, NKWD i Smiersz – te nazwy budziły grozę aż do połowy lat pięćdziesiątych. W pierwszych powojennych latach ich ofiary liczono w tysiącach. Dopiero po śmierci Stalina komuniści zrezygnowali ze stosowania masowego terroru, po części dlatego, że mogli się już bez niego obyć. Po dekadzie zbrodni na stalinowską modłę sięgnęli po inne metody kontroli społeczeństwa. Znacznie większy nacisk położono na inwigilację, szantaż i zastraszanie. Przemoc fizyczną stosowano głównie wobec młodzieży, robotników i anonimowych mieszkańców mniejszych miast. Natomiast wobec elit intelektualnych stosowano znacznie bardziej wyrafinowane metody, takie jak tworzenie siatek donosicieli, zakładanie podsłuchów, śledzenie szczególnie uciążliwych dla władzy jednostek, czy wreszcie stosowanie 48-godzinnych aresztów i urządzanie procesów pokazowych. Takich jak proces Kuronia i Modzelewskiego w 1964 roku, którego celem było zastraszenie niezależnych środowisk inteligenckich. Mimo to cztery lata później doszło do protestów studenckich w większości ośrodków akademickich. A w 1970 roku do strajków na Wybrzeżu, zakończonych masakrą robotników w Trójmieście i Szczecinie. W konsekwencji tych wydarzeń ustąpił rządzący od 1956 roku pierwszy sekretarz partii Władysław Gomułka, a na czele stanął nowy lider PZPR Edward Gierek. Gierek wychował się we Francji, był obyty w świecie i postanowił usprawnić szwankującą gospodarkę dzięki zachodnim kredytom i licencjom na poszukiwane artykuły, od Coca Coli po ciągniki rolnicze. Był też bardziej niż jego poprzednik wrażliwy na naciski ze strony zachodnich rządów i międzynarodowej opinii publicznej, od których zależał dopływ gotówki. Dzięki pożyczonym miliardom udało mu się w pierwszej połowie dekady podnieść poziom życia Polaków, ale potem nadszedł kryzys, a zaciągniętych kredytów nie było z czego spłacić. W ciągu kilku lat system zbankrutował, a zdesperowani ludzie wyszli na ulice. Najpierw, w czerwcu 1976 roku, zastrajkowali robotnicy zakładów w podwarszawskim Ursusie i Radomiu. Władze brutalnie stłumiły protesty. Jednakże w obronie prześladowanych zawiązał się w Warszawie Komitet Obrony Robotników, a kilka miesięcy później także w stolicy powstał Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Wkrótce na Wybrzeżu zawiązały się Wolne Związki Zawodowe i Ruch Młodej Polski. Te dwie organizacje odegrały kluczową rolę podczas strajku w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 roku. Ruch strajkowy objął Wybrzeże, a wkrótce także inne części Polski. Komunistyczne władze ustąpiły pod presją społeczną i zgodziły się spełnić żądania strajkujących, w tym postulat legalizacji Niezależnych Samorządnych Związków Zawodowych „Solidarność”. W ciągu kilku miesięcy do Solidarności zapisało się dziesięć milionów Polaków. Zaczęła się rewolucja, która ostatecznie doprowadziła do upadku komunizmu i obalenia Muru Berlińskiego w 1989 roku. Polscy opozycjoniści już w latach siedemdziesiątych nawiązali kontakty z dysydentami i działaczami pokojowymi z NRD. Wielu z nich trafiło do Polski w ramach prowadzonej pod auspicjami niemieckiego kościoła protestanckiego Akcji Znak Pokuty. Młodzi ludzie z RFN i NRD porządkowali byłe nazistowskie obozy koncentracyjne i miejsca pamięci. Ludwig Mehlhorn poznał przedstawicieli polskich środowisk katolickich jeszcze przed strajkami na Wybrzeżu. Mathias Domaschk podczas strajku w Stoczni Gdańskiej był nawet na Wybrzeżu (niestety, w kwietniu 1981 roku zginął w enerdowskim areszcie w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach). Wolfgang Templin nauczył się w Warszawie języka polskiego i poznał działaczy KOR. Kontakty osobiste i przyjaźnie dysydentów odegrały istotną rolę podczas Jesieni Ludów w 1989 roku. Niemcy z NRD i Polacy wiedzieli już wtedy o sobie znacznie więcej, niż w czasach handlowej turystyki. NRD szczęśliwie odeszła do lamusa historii, podobnie jak PRL. Dziś każdego roku miliony Polaków odwiedzają Niemcy, a tysiące Niemców wypoczywają w kurortach nad Bałtykiem. A trabant wciąż jest w cenie, choć raczej jako zabytek minionej epoki. ***
Ale trzeba też pamiętać o tym, że nie każdy, kto tam trafił, jest recydywistą i przestępcą. Są ludzie, którzy popełnili jakiś błąd, zrobili źle, np. pod wpływem: emocji, reakcji, chwili i za to musieli odpowiedzieć w więzieniu. A z recydywistami to już inna sprawa. Tacy ludzie wpadają w nieodpowiednie towarzystwa, im się zaczyna podobać: złodziejstwo, bicie innych, szkodzenie ludziom. I takie osoby wielokrotnie trafiają do zakładów karnych i z czasem to miejsce staje się ich domem. Na ten temat oglądam różne programy, czytam o tym i wynika z tego, że bardzo wielu takich ludzi nie chce się zmienić, bo im się podoba "przestępcze życie". Mam właśnie brata, który polubił takie "negatywne" towarzystwo i żeby mu coś przychodziło łatwo. Nie chciał normalnie pracować ( a miał nie jedną pracę ), wolał ukraść i niczym się nie przejmować. Sam sobie życie zmarnował, bo tak chciał. A byli ludzie, którzy chcieli mu dać szansę, tylko on ją odrzucał.
Andrzej Flügel, nasz redakcyjny kolega, był kiedyś wychowawcą więziennym. Napisał o tym książkę „Schowani do wora”. Jutro o opowie o niej na spotkaniu w bibliotece GL znają Andrzeja Flügela jako dziennikarza sportowego. Zanim jednak w 1990 trafił do naszej gazety, pracował w areszcie w Zielonej Górze, gdzie był wychowawcą oraz w zakładzie karnym w Krzywańcu. W zeszłym roku napisał o tym książkę „Schowani do wora”.Andrzej Flügel napisał książkę. Niektóre wspomnienia mrożą krew w żyłach- W gwarze więziennej „schowany do wora” to ktoś z grypsujących, co do którego pojawiły się jakieś zastrzeżenia, które mogły dotyczyć na przykład jakiejś domniemanej współpracy z funkcjonariuszami czy innego złamania zasad grypsery. Taki osobnik był jakby w poczekalni, dopóki nie wyjaśnią się owe zastrzeżenia, czyli był w zawieszeniu. Potem, jeśli zarzuty się potwierdziły, był wykluczany z grypsery i lądował na dole hierarchii albo wracał do łask - opowiadał nam po wydaniu książki Andrzej. Jak mówił, przez lata sam czuł się czasami jak w jakimś „worze”. - Z jednej strony skazani, siłą rzeczy nieufni wobec funkcjonariuszy, więc także wychowawców, z drugiej - przełożeni, dla których często próba zrozumienia tych, którzy trafili w to miejsce, okazywała się pustym dźwiękiem, a przede wszystkim interesowała ich grubość krat i to, żeby im nikt nie uciekł - mówił autor z Andrzejem Flügelem odbędzie się jutro w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej przy ul. Sikorskiego 107. Początek wieczoru autorskiego o Przy okazji spotkania będzie można zdobyć Serdecznie zapraszam - mówi nasz ofertyMateriały promocyjne partnera
jak wyglada zycie w areszcie